„Jeśli o mnie chodzi, zawsze lubiłem takich, którzy późno zaczynali. (…)
Lubię spotykać ludzi, którzy mając 53 lata, mówią, że nie wiedzą jeszcze
dokładnie, czym chcą być w życiu”
To cytat z książki A.S. Neill "Summerhill. Szkoła wolnych ludzi."
Podoba mi się, bo mam akurat 52 lata i ciągle nie wiem, czego dokładnie chcę
robić w życiu, ale o książce chciałabym napisać z innego powodu.
Książka Summerhill wywarła na mnie spore wrażenie i skłoniła do wielu
refleksji.
Książka o szkole takiej trochę jak u Korczaka – założonej 100 lat temu – ma
z 500 stron. Opowiedziana przez założyciela - dyrektora. Mówi o szkole ludzi
wolnych, w pełni demokratycznej, gdzie dorośli i dzieci maja takie samo prawo
głosu, ale ponieważ to dzieci jest więcej, ich głos liczy się bardziej. Szkoła,
w której dzieci decydują, czy w ogóle chcą chodzić na lekcje i czy chcą się
czegoś nauczyć. Jak zaczynają w tej szkole to zazwyczaj chodzą na lekcje od
początku, ale jak już mają za sobą traumatyczne przeżycia z innych szkół, to
idą na odwyk. Najczęściej 3 miesiące trwa czas buntu przeciwko zajęciom, ale
była dziewczynka, która nie chodziła na zajęcia przez 3 lata! W
szkole są zajęcia teatralne, plastyczne, warsztaty stolarskie, garncarskie.
Dzieci dużo się bawią, spędzają wiele czasu na zabawach w piasku i w błocie ( i
to nie tylko te najmłodsze), uprawiają sport, ale nie ma żadnego przymusu,
chodzą do kina. Tak wyglądało to w erze sprzed epoki komputerów i smartfonów.
To, co nazwiemy sukcesem czy marzeniem
zależy i powinno zależeć od wartości, jakie są dla nas ważne.
No i można powiedzieć, że jej dyrektor nie ma ambicji, by uczniowie jego
szkoły osiągali sukcesy, jeśli chcą iść na studia, to w zasadzie sami podejmują
taką decyzję. A pisząc o sukcesach swoich uczniów opisuje np. chłopaka, który
mając lat 17 nie czytał, ale postanowił, że będzie się specjalizował w
produkcji narzędzi. Nauczył się czytać, dopiero kiedy skończył szkołę i kiedy
poczuł taka potrzebę, zaczął czytać artykuły z zakresu mechaniki i …
psychologii, i nieznającym jego historii wydawał się niesamowicie bystry.
Dziewczyna, której nie można uznać za dobrze wykształconą, skończyła szkołę w
wieku 16 lat, prezentuje nowy rodzaj kuchni w Londynie, jest fachowcem w swojej
pracy i jest w niej szczęśliwa.
Swoboda i akceptacja
Dwa pierwsze ważne rozdziały mówią o tym, co znaczy pozwolić dzieciom
wzrastać w swobodzie – zupełnie nie oznacza to pozwalania im na wszystko i
psucia, jak niektórzy to rozumieją ( wcześniejsze rozdziały mówią o wychowaniu,
którego my już nie znamy, o karmieniu niemowlaków w 3 godzinnych odstępach, o
absolutnym zakazie spania z dzieckiem, o mocnym zawijaniu w pieluchy, o walce z
ssaniem kciuka i kontroli wypróżnień. To jedna skrajność. Druga to pozwalanie
na wszystko, wchodzenie dzieci na głowę. „Swoboda nie oznacza rozpuszczania
dziecka. W karnym domu dzieci nie mają żadnych praw. W zepsutym domu mają one
wszystkie prawa”. Autor Summerhill jest zwolennikiem podejścia
bardziej racjonalnego i poszanowania praw dziecka i praw rodzica na równi. Tak
wychowywali swoją córkę, która zdaje się przejęła szkołę po ojcu.
Jeszcze jeden cytat: „W niejednym dzisiejszym domu można jeszcze usłyszeć:
Idź zobacz co robi mały i powiedz mu, że nie wolno.”
To co ważnego jest jeszcze w tych dwóch rozdziałach to akceptacja. Tego
potrzebują nasze dzieci i uczniowie. Akceptacja, która chyba ważniejsza jest
niż miłość. Podaje Neill taki przykład, że jeśli dziecko obrzuca błotem drzwi,
to jego normalną reakcją byłoby nakrzyczenie na dziecko, powstrzymanie go, powiedzenie,
że tak się nie robi. Jednak jeśli rzucałoby błotem dziecko, dla którego byłby
to wyraz buntu, to Neill by się do niego przyłączył, bo od drzwi w tym momencie
ważniejsza byłaby dla niego akceptacja nie zachowania, ale tego chłopca ( który
przyszedł z jakiejś innej szkoły i musi odreagować). Opisuje zresztą dyrektor
Summerhill, jak zachowują się dzieci, które przychodzą do jego szkoły z innych
szkół. Najczęściej na początku są grzeczne i dbają o czystość. Patrzą z
szacunkiem, który można odczytać jako lęk. Po kilku tygodniach wolności
pokazują, jacy są naprawdę. Stają się bezczelni, pozbawieni manier, brudni.
Robią wszystko czego zabraniano im w przeszłości: klną, palą papierosy, niszczą
rzeczy. I przez cały ten czas ich oczy i głosy mają uprzejmy i nieszczery
wyraz. Pozbycie się tej nieszczerości zajmuje im co najmniej sześć miesięcy”.
„Bycie szczerym w życiu i wobec życia jest kwestią podstawową. To naprawdę
najważniejsza sprawa na świecie.(…). Możliwe, że największym odkryciem, które
zrobiliśmy w Summerhill, jest to, że dziecko rodzi się szczere.(…). Celem życia
jest szczęście. Złem życia jest wszystko to, co ogranicza je lub niszczy.” A
więc szkoła może być tym złem. A więc rodzice, którzy zmuszają swoje dzieci do
nauki postępują niewłaściwie. A więc nauczyciele, którzy zmuszają dzieci do
uczenia się i do odrabiania prac domowych postępują źle.
„Dzieci nie potrzebują nauczania w takim stopniu, w jakim potrzebują
miłości i zrozumienia”.
„Akceptacja jest jednakowo niezbędna dzieciom zdrowym i dzieciom trudnym.
Jedynym przykazaniem którego ma przestrzegać każdy rodzic i każdy nauczyciel
jest: Musisz być po stronie dziecka.” „Jeżeli w postępowaniu z dzieckiem nie
odwołujesz się do autorytetu czy moralności, czuje ono, że jesteś po jego
stronie”.
Wolność i przymus
„Nie jest łatwo dać dziecku wolność. Oznacza to, że odmawiamy uczenia go
religii, polityki czy świadomości klasowej.” „Uważam, że narzucanie
czegokolwiek mocą autorytetu jest błędem. Dziecko nie powinno robić niczego
dopóki samo nie dojdzie do wniosku – swojego własnego wniosku - że
coś tam powinno być zrobione. Przekleństwem ludzkości jest zewnętrzny przymus,
niezależnie od tego, czy pochodzi od papieża, państwa, nauczyciela czy rodzica.
Jest to faszyzm intoto.”
„Społeczność ma prawo poskromienia aspołecznie zachowującego się chłopca,
ponieważ narusza on prawa innych. Ale społeczność nie ma żadnego prawa zmuszania
chłopca by uczył się łaciny – bowiem uczenie się tejże łaciny jest jego
indywidualną sprawą. Zmuszanie dziecka do nauki jest tym samym, co zmuszanie
człowieka do przyjęcia jakiejś religii ustawą parlamentu. I jest równie
głupie.”
„Wolność przynosi najlepsze efekty w przypadku bystrych dzieci.” (…) Wiem,
że poddani dyscyplinie nawet stosunkowo słabi uczniowie zdają egzaminy,
niemniej jednak zastanawiam się, co dzieje się z nimi później. Gdyby wszystkie
szkoły były wolne, a wszystkie lekcje nieobowiązkowe, wtedy, jak przypuszczam,
każde dziecko znalazłoby swój własny poziom.”
A co mamy w naszych szkołach?
W tej samej klasie dzieci, które interesują się różnymi rzeczami zupełnie
"niepotrzebnymi" z punktu widzenia szkoły. Dzieci, które reprezentują
różne poziomy wiedzy i umiejętności, ale muszą chodzić na lekcje z tą samą
klasą, muszą wykonywać takie same zadania, a jeśli tego nie robią posądzane są
o lenistwo, nie wolno im odmówić wykonania jakiejś pracy, bo w takiej sytuacji
dostaje uwagę, złą ocenę, wzywani są rodzice. Takie dzieci nie są akceptowane
przez nauczycieli, są trudne. A rodzice? Często też sobie z taką sytuacją nie
radzą, bo dla nich takie dzieci też są trudne, też są problemem, źle są
postrzegane przez innych. Sami rodzice mają poczucie, że są gorsi, bo mają
takie dzieci. Mają poczucie winy, że źle je wychowują. Trudno im zaakceptować
je takimi jakie są. Jak radzić sobie z taką patową sytuacją? Walczyć ze szkołą,
próbować ją zmieniać, zmieniać nastawienie do nauczania zgodnie z duchem
Summerhill?