wtorek, 27 listopada 2018


RELACJA Z REWELACJI
W sobotę 10 listopada byłam na rewelacyjnej konferencji o relacjach. Superbelfrów godnie reprezentowali tam prof. Jacek Pyżalski jako główny ekspert i prelegent oraz Marta Florkiewicz –Borkowska, która była gościem honorowym i prowadziła swoje warsztaty. Gościem specjalnym był między innymi Jarek Szulski.
Organizatorzy to Marta Rosińska i Grzegorz Śpiewak, zarządzający DOS-ELTea, czyli niezależnym centrum rozwoju nauczycieli. Najczęściej organizują oni różne szkolenia i webinary dla anglistów, ale tym razem spotkanie było adresowane do szerszego grona nauczycieli i edukatorów. W części na żywo uczestniczyło ponad 100 osób, a poza tym można było wykupić również to szkolenie w wersji online i w ten sposób mieć dostęp do wszystkich warsztatów, których było w sumie 15 w 3 równoległych sesjach. Znalazłam się na tym płatnym szkoleniu dzięki fundacji English Teaching, która objęła konferencję swoim patronatem. Całość miała miejsce na uniwersytecie SWPS pod patronatem honorowym psychologa pani prof. dr hab. Hanny Komorowskiej.
Temat konferencji niezwykle ważny RELACJE, większość więc sesji plenarnych i warsztatów dotyczyło różnych obliczy relacji, różnych spojrzeń na relacje i też różnych sposobów na nawiązywanie relacji, ich budowania w klasie i szkole. Zgodnie z tym, co mówił Jacek Pyżalski, nauczyciele wiedzą, że relacje są ważne, że przeciwdziałanie przemocy w klasie zaczyna się od tworzenia relacji, że zespół klasowy należy zintegrować … tyle, że często to tylko piękna teoria, a z praktyką jest różnie. Dlatego swoje wystąpienie zatytułował „Ślepa uliczka, czyli jak zepsuć dobre pedagogiczne rozwiązania” i mówił też o swoich własnych błędach i porażkach, z których przecież możemy nauczyć się najwięcej, pod warunkiem, że będziemy refleksyjnymi praktykami. Główną myślą wykładu, moim zdaniem, było to, że to właśnie relacje są podstawą wszelkich przydatnych technik i metod, o których profesor tak barwnie opowiada. Najlepsze z nich, a jest ich naprawdę dużo i wiele z nich zostało przez Jacka już szeroko rozpropagowanych (słoiki z makaronem, kwiatek czy słowo na tablicy, zagadkowe pudełko, wykorzystywanie sygnałów niewerbalnych, pytanie na wyjście, zadanie na wejście, a przede wszystkim zasada pęku kluczy, czyli posiadania w swoim repertuarze wielu metod) nie będą skuteczne bez relacji.  Jeżeli relacje są dobre, mocne, oparte na podstawowych wartościach, szacunku, godności i życzliwości, to w zasadzie wszystkie metody działają. Każdą z technik można jednak skutecznie zepsuć, jeśli się nie widzi w uczniu człowieka. Często szukamy szybkich i skutecznych metod, ale to właśnie bezrefleksyjność sprawia, że stają się to działania pozorne. Gdy na przykład próbujemy przesadzać uczniów, co jest niewątpliwie dobrą metodą na to, by uczniowie się poznali, ale zrobimy to w klasie, w której już jest osoba wykluczana, to pogłębimy tylko problem. Musimy więc przede wszystkim być uważni, poznawać swoich uczniów, mieć z nimi kontakt nie tylko w klasie, ale też rozmawiać z uczniami na przerwach, wiedzieć, czym się interesują, co lubią robić w wolnym czasie, dawać im odczuć, że szanujemy ich zdanie, że traktujemy ich jako istoty myślące, które samodzielnie mogą dojść do właściwych rozwiązań. Profesor Pyżalski mówił o swojej lekcji w nieznanej mu klasie, w której oczywiście znalazł się taki uczeń, co chciał zabłysnąć przed kolegami i powiedział coś głupiego, jednak – i to jest ta mądrość wynikająca z doświadczenia i człowieczeństwa profesora – prowadzący zajęcia odniósł się do tej odpowiedzi, znajdując w niej jakiś sens. Odpowiedział, że w tym, co mówi ten uczeń, jest coś wartościowego, coś nad czym warto się pochylić. I uczeń też zaczął patrzeć na siebie inaczej i inaczej zachowywać. Ewaluacją było napisanie, co chciałbym wziąć dla siebie z tych zajęć i ten uczeń napisał: „ja to bym pana zabrał”! To świetna informacja zwrotna. Myślę, że każdy z nas chciałby wziąć Jacka Pyżalskiego ze sobą. Zastanówmy się, jak to faktycznie zrobić. Czego możemy się od profesora nauczyć, co możemy od niego przejąć dla siebie? Według mnie tę właśnie główną myśl, że to uczeń jest ważny, że każdy uczeń potrzebuje, by go zauważyć, szanować, by stawać po jego stronie.  Również to, że nie ma gotowych recept i rozwiązań, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zbiór metod jest przydatny, ale może być bezużyteczny, jeśli nie dodamy do niego relacji, psychologii, wiedzy o sobie, o innych, wiedzy o zespole. Edukowanie to proces, do którego trzeba podchodzić wolniej, głębiej i sensowniej.
Profesor Pyżalski mówił też o problemach z diagnozą, z tym, że  często źle interpretujemy zachowania uczniów, popełniając błąd zwany skrzywioną atrybucją. Nauczyciele dość często są na ten błąd narażeni i uważają, że uczeń jest złośliwy czy leniwy, śmieje się z nauczyciela, czy lekceważy go. O tym, jak bardzo może się mylić, mogły przekonać nas zajęcia gościa honorowego Rewelacji.
Warsztaty Marty Florkiewicz- Borkowskiej pozwoliły nam popatrzeć na uczniów i siebie przez pryzmat emocji. Tematem jej warsztatów była „Rola emocji w budowaniu relacji”. Mimo tego, że Marta poprowadziła warsztaty w dość trudnych warunkach dla odbiorców, których liczba do końca nie była znana, były one w sali wykładowej, więc niezbyt przychylnym wnętrzu i nagrywane, co wiązało się też z ograniczeniem ruchu osoby prowadzącej i koniecznością używania mikrofonu, to poradziła sobie znakomicie i szybko sprawiła, że obcy sobie ludzie na tyle się otworzyli, by brać udział w praktycznych aktywnościach. Marta szczegółowo opowiedziała na grupie SBRP o tych ćwiczeniach w swoim mrożącym krew live prowadzonym zza kierownicy samochodu, więc jeśli ktoś chce skorzystać z tych pomysłów, to tam znajdzie szczegółową instrukcję i osobiste refleksje.
Warsztat oparty był w zasadzie na 3 ćwiczeniach dotyczących emocji, a towarzyszyła mu prezentacja, która wyjaśniała czym jest arteterapia, jak może ona może pomóc uczniom w otwarciu się na siebie i innych ludzi, jak może pomóc budować relacje poprzez emocje. Ćwiczenia zaproponowane przez Martę można wykorzystać w różnych grupach wiekowych, od dzieci poprzez ludzi dorosłych, czego jako uczestnicy tych zajęć, jesteśmy żywym dowodem. Sami na sobie mogliśmy doświadczyć, jak trudno jest rozpoznawać emocje złożone ( na podstawie mimiki ze zdjęć ) i jak trudno też nazwać, co czujemy w danej sytuacji, bo zazwyczaj nie jest to jedna emocja, ale wiele różnych. To, co niezwykle istotne, to to by dać sobie, swoim uczniom, swoim bliskim, prawo do tego, by czuli to, co czują, nie wypierali złości, bo nie wypada się gniewać, czy smutku, bo chłopcy nie płaczą. Nie ma wszak uczuć dobrych i złych, pozytywnych i negatywnych, są tylko takie, które można nazwać przyjemnymi i nieprzyjemnymi. Każde jednak uczucie ma wartość, bo informuje nas o tym, co dla nas jest ważne, jakie potrzeby nasze są lub nie są zaspokojone. Ten wgląd w siebie i relacja z samym sobą jest niezwykle istotna i o tym też była mowa podczas innych warsztatów. Musimy najpierw zaakceptować samych siebie, być w dobrej relacji ze sobą, by potem budować relację z innymi. Jedno z doświadczeń Marty z gimnazjalistami polegało na takim mówieniu do siebie codziennie rano „fajny/a jesteś”, co dla nastolatków jest szczególnie trudne. To jednak od akceptacji siebie i swoich uczuć trzeba zaczynać.  W kolejnym zadaniu obecni na sali mieli za zadanie wczuć się w jedną wylosowaną sytuację swojego potencjalnego ucznia np. dostałeś trójkę ze sprawdzianu, zostałeś przyłapany na ściąganiu, twoja siostra jest chora, nie przespałeś nocy, bo się źle czułeś itp. I stanąć przy jednej z chmurek z napisaną nazwą uczucia, kilka chmurek było pustych dla tych, którym nie pasowało żadne z zapisanych uczuć. Potem ważnym momentem było powiedzenie w roli ucznia, co i dlaczego się czuje. Wywołało to natychmiast spontaniczne reakcje, zaskoczenie czy poczucie jedności z daną osobą. To dramowe ćwiczenie pokazało nam z jaką złożoną grupą mamy do czynienia na co dzień w klasie, z jakim bagażem przychodzą uczniowie na lekcje, ale również to, że nie jesteśmy w stanie odgadnąć, co czuje dana osoba znając tylko sytuację, bo nawet wiadomość o wakacjach w Hiszpanii, może być dla jednej osoby rozczarowaniem, a dla innej radością. Były też takie osoby, którym trudno było się zdecydować na jedno uczucie, bo czasem czuli nawet sprzeczne emocje z tego samego powodu. Zakończeniem tego zadania było „otrzepanie się z emocji” i wyjście z roli. Wtedy płynnie przeszliśmy do następnego ćwiczenia, które polegało na tym, że mieliśmy podejść do setki rozrzuconych na stole pięknych zdjęć (z zestawu Marty do fototerapii) i wybrać jedno, które od razu kojarzy nam się z wcześniej wylosowaną emocją, wrócić na miejsce, schować kartkę z uczuciem do prawej kieszeni i wymienić się bez słów zdjęciem z partnerem, po czym do tego „nowego” zdjęcia wybrać na liście uczuć tę skojarzoną ze zdjęciem emocję i schować do lewej kieszeni. Następnie każda para miała swoje zdjęcia ułożyć w formie wystawy: ze swoją nazwą uczucia na górze zdjęcia i z nazwą do zdjęcia partnera na dole. W rezultacie każde zdjęcie miało dwa podpisy od dwóch osób. Często okazywało się, że te uczucia były podobne, czy z tej samej grupy jak radość, przyjemność, zadowolenie, ale zdarzało się też, że jedno zdjęcie łączyło dwa zupełnie odmienne uczucia np. samotność i ciekawość (zdjęcie ślimaka).  I to zadanie również przekonało nas do tego, że inaczej postrzegamy coś, co obiektywnie jest takie samo, że nasze uczucia rzutują na to, jak coś widzimy i żeby stworzyć z kimś relację, trzeba rozumieć, że ta druga osoba może widzieć coś zupełnie odmiennie, że może na taką samą sytuację inaczej zareagować i żeby z kimś nawiązać więź, trzeba próbować popatrzyć na nią przez pryzmat tej osoby, jej przeżyć, jej bagażu doświadczeń. Swoją prezentację Marta zaczęła od pokazania rysunku, na którym niektórzy widzą starą kobietę, niektórzy młodą, a niektórzy obie. Po całym spotkaniu nagrodzonym szczerymi brawami, ten rysunek nabrał głębszych znaczeń dla nas. Więcej wiemy o sobie, ale też o swojej pracy, w której nie da się uciec od uczuć, relacji i refleksji.      
Poza superbelferami na pewno warto było posłuchać i obejrzeć innych prelegentów, którzy mówili o temperamencie, aktywnym słuchaniu, o tworzeniu zespołu, o pozytywnym zarządzaniu, o uważnej komunikacji i angielskim pojęciu „rapport”, czyli porozumieniu. Mowa była też o roli nauczyciela, który powinien być bardziej coachem, czy tutorem niż tym, kto przekazuje wiedzę.
Marta Rosińska na grupie facebookowej  #Rok relacji ogłosiła ten rok szkolny rokiem relacji i próbuje ze swoją ideą dotrzeć do jak największej liczby szkół, dyrektorów i nauczycieli. Oto, co organizatorzy piszą na tej stronie w powitalnym poście: „#RR, Rok Relacji w Edukacji to oddolna akcja nauczycieli i rodziców z pasją. Autorami pomysłu są Marta Rosińska i Grzegorz Śpiewak. Jej celem jest wszechstronna promocja budowania dobrych relacji w naszych szkołach oraz miejscach pracy. Chcemy wymieniać się pomysłami i scenariuszami lekcji czy warsztatów, które w praktyczny sposób pokażą, jak tworzyć i pielęgnować takie relacje w szkole i pokoju nauczycielskim czy firmie.”
Sądzę, że idea tej akcji jest też bliska wszystkim Superbelfrom. Pamiętajmy jednak słowa prof. Jacka Pyżalskiego, że relacje wymagają czasu, oddania i działania, inaczej staną się tylko wyświechtanym sloganem.

piątek, 5 października 2018

Kto na nowo powinien nauczyć się alfabetu?


Kto na nowo powinien nauczyć się alfabetu?
Miłość i lęk


W podtytule filmu „Alfabet” są dwa słowa: miłość i lęk. Pedro, pedagog z syndromem Downa, jeden z bohaterów filmu, mówi o tym, że trzeba wybierać między miłością a strachem. On wybiera miłość, ma odwagę, by mówić o swoich uczuciach, by realizować swoją pasję i nie dawać się z racji swojego upośledzenia spychać na koniec kolejki.

Każdy z nas musi dokonywać takiego wyboru. Boimy się zmiany, ale kochamy swoją pracę, kochamy swoje dzieci i boimy się o nie, chcemy się rozwijać, ale boimy się opinii innych.

Tym razem jako Przyjaciele Edukacji do Ośrodka Kultury w Sejnach 24 września z miłości do edukacji, ale i z obawą, czy znajdą się widzowie, zaprosiliśmy na projekcję filmu dokumentalnego w reżyserii Erwina Wagenhofera „Alfabet”. Zaproszenie było skierowane do wszystkich osób zainteresowanych edukacją, w tym rodziców i nauczycieli. Jednak naszymi gośćmi były głównie osoby, które uczestniczyły już w pierwszym spotkaniu z Ewą Radanowicz i podczas dyskusji wracaliśmy do tego inauguracyjnego spotkania, które jak wierzymy przeniosło nas na wyższy poziom poszukiwań.

Wiosna Edukacji w Bakałarzewie
Od pierwszego spotkania PE i Ewy Radanowicz wiele też się wydarzyło. Szkoła Podstawowa z Bakałarzewa, która była licznie reprezentowana, przystąpiła do programu Wiosna Edukacji i nie oczekuje biernie na przyjazd pani dyrektor z Radowa, ale wprowadza różne zmiany w szkole już teraz.

- Zaczęło się już po pierwszym spotkaniu z panią Ewą – mówi Marta, inicjatorka zmian w swojej szkole w Bakałarzewie. – W sklepie z używanymi meblami kupiliśmy kanapy, by w szkole zrobiło się bardziej domowo. Wiele dyskutowaliśmy i w wielu kwestiach mamy odmienne zdania, ale dzięki tym dyskusjom, niektórzy nauczyciele poczuli, że mogą się zmienić i że już dawno chcieli „coś” zrobić, tylko nie mieli odwagi.

Również uczniowie włączani są do tej dyskusji. W zeszłym roku szkolnym odpowiadali w ankietach na pytanie, co powinien zrobić twój nauczyciel, żeby być lepszy w swojej roli. Uczniowie bardzo szczerze napisali o tym, że najważniejsze są dla nich relacje. Uczniowie chcą być akceptowani, lubiani i rozumiani przez dorosłych; chcą mieć wybór i rozumieć, dlaczego mają się czegoś uczyć.

Z początkiem tego roku szkolnego i po spotkaniu szkół Wiosny Edukacji w Warszawie, w Bakałarzewie zmiany widać i słychać. W większości klas, które stają się pracowniami, a nie pomieszczeniami dla klas, ławki są ustawione inaczej niż w tradycyjne rzędy. Zmienia się wygląd tych pracowni przy współudziale uczniów. Zamilkł dzwonek, w na korytarzu pojawił się duży dworcowy zegar, półki z książkami. Uczniowie są zaciekawieni tym, co się dzieje i chętniej przychodzą do szkoły.

Czy potrzebna jest nam edukacja
Jednym z wątków filmowego „Alfabetu” była edukacja domowa, w właściwie nawet koncepcja, że można doskonale obejść się bez jakiejkolwiek edukacji. Rodzina Sternów jest przykładem tego, że jest to możliwe. Burmistrz Sejn, Arkadiusz Nowalski, jak zwykle obecny podczas spotkań PE, obawia się tak daleko idących eksperymentów, choć popiera inicjatywy oddolne rodzące się w naszym regionie. Edukacja domowa i inne alternatywne formy edukacji cieszą się coraz większym powodzeniem w Polsce, mieliśmy też wśród dyskutantów państwa Stasieło z Augustowa, którzy od kilku lat z powodzeniem i zapałem prowadzą przedszkole Montessori, ale ciągle poszukują inspiracji i ciągle się uczą. Jak dyskutowaliśmy po filmie, formy alternatywne w edukacji niewątpliwie nadają się jedynie dla nielicznych, bardzo świadomych i kompetentnych rodziców. Zdecydowanie naszym celem i celem naszej dyskusji nie było zachęcanie do takiego eksperymentowania, w takim razie czego oczekiwaliśmy?

Jakiej edukacji potrzebujemy?
Chcieliśmy, by nauczyciele i rodzice, mogli podyskutować na temat tego, co w edukacji jest ważne, na co w szkole i w domu należałoby zwracać uwagę.

Ken Robinson i w książce i w filmie „Alfabet” przytacza szokujące wyniki badań: „98% dzieci po urodzeniu ma wysokie IQ, ale po ukończeniu szkoły zaledwie 2% z nich osiąga takie same wyniki. Wszystkiemu winna jest przesadnie ustandaryzowana edukacja oparta na współzawodnictwie i wymiernych ocenach, która zabija dziecięcą kreatywność i wyobraźnię, ucząc szablonowego sposobu myślenia....". Dlaczego tak się dzieje?

Dlaczego edukacja zabija wyobraźnię i kreatywność? Czy możemy się jakoś bronić przed taką szkołą? Czy przez to, że będziemy rozwijać kreatywność, spadną nam wyniki nauczania? Czy rankingi są naprawdę ważne? Czy szkoła uczy czy testuje wiedzę? Czy dzieci, które będą rozwijać kreatywność, nie będą umiały rozwiązywać zadań testowych? Po co nam kreatywne dzieci? Nie lepiej produkować „maszyny do pracy”, które często tej pracy nienawidzą? Czy może raczej powinniśmy kształcić ludzi, którzy będą mogli dostosować się do bardzo dynamicznie zmieniającego się świata, będą się umieli szybko nauczyć czegoś nowego i zdobywać ciągle nowe umiejętności?

Sztuka, zabawa i pasja
Ken Robinson to autor książki „Kreatywne szkoły", w której napisał, rozwijając tezy ze swojego sławnego wystąpienia TED, że zmiana myślenia o edukacji jest nieuchronna: „Niezależnie od tego, czy jesteś uczniem, nauczycielem, rodzicem, dyrektorem placówki czy decydentem, jeśli w jakikolwiek sposób jesteś zaangażowany w edukację, możesz być częścią zmiany".

Z kolei Arno Stern, twórca paryskiego Malortu, od kilkudziesięciu lat wychowuje przez sztukę, pozwala ludziom w różnym wieku malować, gromadzi ich prace i studiuje je. Dokonał dzięki temu różnych odkryć i opracował koncepcję całkiem nowych badań. W książce „Alfabet” Arno Stern twierdzi: „zabawa jest bardzo ważna, i posunąłbym się jeszcze dalej, mówiąc, że dzieci nie powinno się pouczać, że ich życie powinno polegać na chodzeniu do Malortu, uczestniczeniu w malarskiej zabawie i na tańcu. (…). To, co dziś uważa się za przedmioty główne, nie powinno być w ogóle traktowane jako przedmiot, ale jako uzupełnienie do dziecięcych przeżyć podczas zabawy.”

Arno Stern zajął się dziećmi w sierocińcach po wojnie i właśnie z nimi zaczął rysować. A kiedy urodził się ich syn Andre, postanowili wychowywać go bez szkoły, żona Arno Sterna co prawda była nauczycielką, ale nie dawali synowi żadnych formalnych lekcji, tylko stwarzali naturalne warunki do nauki. Ważny był kontakt z naturą i sztuką, i zasada, by do niczego nie zmuszać, iść za dzieckiem, towarzyszyć mu, a nie pouczać. Tak samo Andre Stern z żoną Pauline i dziadkami wychowuje swoje dzieci. Wychowanie syna to ważna część książki „Alfabet”. Antonin otoczony miłością i troskliwością rodziców i dziadków, maluje w Malorcie, bawi się w ogrodzie, w pracowni lutniczej ojca, obserwuje występy mamy, słucha z zamiłowaniem muzyki, naśladuje ruchy dyrygenta, ale tak samo wrażliwy jest na dźwięki i ruch silników; samochodów, samolotów, odkurzacza czy pralki. Uczy się czytać z rejestracji samochodowych, wtedy, gdy go to zaczyna interesować. Jego nauka jest zabawą, a zabawa nauką.

Sternowie to ludzie wolnych zawodów, żyjący poza głównym nurtem cywilizacyjnym, mający dużo czasu i cierpliwości dla swoich dzieci. Wyróżnia ich też odwaga, by żyć inaczej. Nieco inna jest opowiedziana w książce historia żony Andre Sterna, Pauline, która była dobrą uczennicą wśród przeciętnych, przeciętną wśród dobrych i trudno jej było w szkołach odkryć swój „żywioł”. Dopiero w szkole średniej odnalazła się w teatrze szkolnym, ale nie zdecydowała się iść dalej w tym kierunku, poszła na studia, gwarantujące stabilną pracę. Tam odkryła grupę ludzi zaangażowanych w teatr i kiedy trzeba było w końcu z czegoś zrezygnować, zdecydowała się pójść za żywiołem, o którym mówi Ken Robinson w swoich wykładach i książkach.

Chcemy mądrej szkoły dla naszych dzieci
Naszymi gośćmi i uczestnikami dyskusji byli, poza nauczycielami ze szkoły w Bakłarzewie, mieszkańcy Augustowa, prowadzący przedszkole publiczne i przedszkole Montessori, a także Ambasadorka Wiosny Edukacji z Fundacji Małymi Krokami, Ewa Dańska. Tak mówi o tym, dlaczego przystąpiła do projektu Wiosna Edukacji:

„Jesteśmy zespołem edukacyjnych zapaleńców z Augustowa. Mam przyjemność być liderką tej grupy. Obecnie pracujemy nad stworzeniem "mądrej szkoły" dla naszych (i nie tylko!) dzieci. Mamy już Przedszkole Montessori w Augustowie i... spore grono rodziców, którzy zaznali smaku i jakości alternatywnej edukacji. Szukamy koncepcji szkoły, wciąż się uczymy i inspirujemy. Chciałabym nadal poznawać nowe miejsca i ludzi, by najpierw uczyć się na ich sukcesach i... błędach, a później na własnych”. Z tych powodów była również na tym spotkaniu.

Współpraca nie rywalizacja
My wszyscy jesteśmy w drodze – poszukujemy tego, co działa, obserwujemy, co nie jest najlepsze dla naszych dzieci. Nasze własne dzieci są tym, co najbardziej motywuje nas do zmiany. Chcemy, jak bohaterowie filmu „Alfabet”, by naszym dzieciom było jak najlepiej i przez to często wpadamy w pułapkę testowania, rankingów, dyplomów, ocen, rywalizacji. Takie szkoły – chińskie i niemieckie – pokazuje w filmie Erwin Wagenhofer, ale przecież i w naszych szkołach mamy do czynienia z taką presją. Bronią się przed tym i nauczyciele, i rodzice, a czasem same dzieci. Rzecz w tym jednak, by to dorośli zrozumieli, że nie musimy wcale iść tą drogą, że możemy stawiać na relacje, wzmacniać talenty, nie wymagać rzeczy niemożliwych, nie zmuszać do tego, by uczniowie byli najlepsi ze wszystkich przedmiotów. Z punktu widzenia nauki o mózgu takie podejście nie ma najmniejszego sensu. W filmie mówi o tym Gerald Hüther, niemiecki neurobiolog: „każde dziecko jest istotą zupełnie wyjątkową, a jego mózg to twór o niepowtarzalnej strukturze”, odkrycia dotyczące neuroplastyczności mózgu wskazują, że większe znaczenie niż wrodzony talent, ma to jak mózgu używamy. Niemiecki naukowiec pokazuje jak ważna w naszych umysłach jest współpraca poszczególnych części, możliwa dzięki sieci neuronalnej i porównuje ją do życia w społeczeństwie, pokazując, że znacznie więcej uzyskać możemy dzięki współpracy niż konkurencji.

Bez entuzjazmu się nie da
Gerald Hüther w swojej książce „Kim jesteśmy, a kim moglibyśmy być” napisał: "Każda z tych małych burz zachwytu prowadzi w pewnym sensie do tego, że w mózgu uruchamia się konewka z nawozem niezbędnym do procesów wzrostu i przebudowy sieci neuronalnych". Uczymy się tylko tego, co sprawia nam przyjemność, co budzi nasz entuzjazm. Jeśli wpadamy w stan zwany „flow”, czyli zapominamy, że się uczymy i że to, co robimy to ciężka praca, wtedy naprawdę się rozwijamy i jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Tak samo może być w szkole i tak samo w pracy. Nie musimy wykonywać nudnego czy znienawidzonego zawodu i dopiero w wolnym czasie szukać tego, co sprawia nam przyjemność. To w szkole i w pracy powinniśmy realizować swoje pasje, rozwijać swoje mocne strony. To jest możliwe, choć wymaga zmiany naszego nastawienia i wprowadzania nowych nawyków do naszego życia.

W drodze do zmiany
W naszej rozmowie inspirowanej filmem skupiliśmy się na tym, jak ważna w edukacji jest rola rodziców i nauczycieli, na tym, że trzeba poszukiwać talentów uczniów, i to nie tylko tych "akademickich", na tym, by wzbudzać i podtrzymywać entuzjazm, który jest warunkiem uczenia się, wspierać w rozwoju, ale stojąc nieco z boku, dawać przestrzeń dzieciom, refleksyjnie i odpowiedzialnie podchodzić do różnych systemów edukacyjnych i zgodnie z przesłaniem filmu - kierować się miłością, nie strachem; być tymi, którzy się zmieniają i sprawiają, że inni też chcą zmieniać.

Wszyscy powinniśmy uczyć się alfabetu na nowo.

sobota, 8 września 2018

Leśne przedszkola w Puszczy Augustowskiej?


Leśne przedszkola w Puszczy Augustowskiej i okolicach, czy to możliwe?

Jeszcze w wakacje, 29 sierpnia w OK w Sejnach, z inicjatywy SETI, odbyło się kolejne spotkanie Przyjaciół Edukacji, na którym o leśnej pedagogice opowiadał nam dr psychologii Piotr Rycielski. 

Odkrywanie wieloryba, czyli finka w ręku przedszkolaka

Opowiadał nam o swoich pierwszych doświadczeniach z edukacją leśną w Norwegii – całoroczną, więc akurat jego pierwsza wizyta miała miejsce zimą. Dzieci mimo śniegu były na dworze przez 8 godzin, bez ciepłego posiłku, bo nie można nazwać takim posiłkiem gotowanej przez nich nad ogniskiem zupy z szyszek i innych darów lasu. Mogły również ogrzać się, przytulając się do przedszkolnego psa i przebrać w drewnianej szopce – podstawowym wyposażeniem dzieci jest kilka zmian ubrań, w tym skarpetek. Do wyposażenia należy również ostra finka, której dzieci używają np. do odkrywania ukrytego w kawałku drewna wieloryba (grupa dzieci spędziła na tym zajęciu cały dzień), ale także do pozyskiwania różnych edukacyjnych materiałów czy budowy igloo, szałasów i zabawek.

Zdrowy brud z lasu

Podobnie jest w kilku przedszkolach istniejących w Polsce. Piotr Rycielski odwiedził te przedszkola przygotowując raport na ich temat i opracowując standard opiekuna leśnego przedszkola dla potrzeb MEN.
Polskie placówki potwierdzają wnioski z tych skandynawskich: dzieci nie chorują, mimo styczności z „brudem z lasu” nie ma przypadków grypy żołądkowej, wypadki zdarzają się nie częściej niż w zwykłych szkołach. Trudno jednak wytłumaczyć to pracownikom Sanepidu, które żądają sterylnych warunków. Jednak gra jest warta świeczki. Przebywanie w leśnym przedszkolu bardzo pozytywnie oddziałuje na dzieci. Następują zmiany w hierarchii grupowej, te dzieciaki do tej pory problemowe, często diagnozowane jako dzieci z ADHD, zazwyczaj świetnie sobie radzą, są najlepszymi „inżynierami” przy budowaniu tamy, przewodzą grupie, są znakomitymi organizatorami i wytrwale pracują.

Liczyć można nawet zasuszone zwierzęce kupy

W lesie potrzeby dziecka są zaspakajane a jednocześnie realizowana jest podstawa programowa. Do liczenia wykorzystuje się naturalne materiały: szyszki, patyki czy zwierzęce wysuszone kupy. To też doskonały materiał do prac plastycznych. Przedszkolaki uczą się więc nie tylko przyrody, ale wszystkich przedmiotów i kompetencji kluczowych. 

A w Puszczy Augustowskiej?

Okazuje się, że już funkcjonują takie wakacyjne przedszkola. W Augustowie Magda Śleszyńska prowadzi wakacyjne leśno-wodne przedszkole, również przy szkole Montessori organizowane są wakacyjne leśne przedszkolne turnusy. W Suwałkach istnieje punkt przedszkolny Ogródeczek inspirowany pedagogiką leśnych przedszkoli, pedagogiką waldorfską, reggio emilio i innymi. Być może powstaną następne. Na naszym spotkaniu były osoby zainteresowane tego rodzaju inicjatywami i życzymy im sukcesów w zakładaniu takich przedszkoli i powodzenia w kontaktach z Sanepidem, bo to ta instytucja ze swoimi przepisami okazuje się być największą przeszkodą.

Niech nauka pójdzie w las

Jeśli jednak nie możemy sobie pozwolić aż na tak radykalną zmianę, by przenieść nauczanie do lasu, pozwólmy uczniom naszych przedszkoli i szkół więcej czasu spędzać na zewnątrz. Mamy do tego wszak znakomite warunki: lasy, jeziora, pola i łąki; edukacyjne ścieżki w lasach państwowych, park narodowy i krajobrazowy. Korzystajmy z tego bogactwa nie tylko od święta, ale w codziennej praktyce.

piątek, 10 sierpnia 2018

Szkoła zdarza się w wakacje

Jarek Szulski „Zdarza się” i „Sor”



Tym razem chciałabym odnieść się do mojej wakacyjnej lektury, dwóch książek, które można nazwać powieściami o szkole. Jarek Szulski, ich autor, jest nauczycielem warszawskiego gimnazjum i liceum, tak, jak bohater jego książek, Miron Czarniecki.
Zainteresowałam się tymi książkami, ponieważ poznałam też ich autora jako prezentera Inspir@cji 2018, gdzie można było te książki kupić na stoisku Wydawnictwa Jacka Santorskiego. Taka rekomendacja jest zupełnie wystarczająca.
Dlaczego jednak uważam, że warto je przeczytać? Pewnie dlatego, że są to książki o szkole, ale napisane z  humorem i przymrużeniem oka. 
Zastanawiałam się dla kogo są te książki? I nie do końca wiem. Wydaje mi się, że jednak najbardziej do nauczycieli, może rodziców, ale pewnie też mogą zainteresować młodzież. Pokazują szkołę taką, jaka jest. Pokazują też rodzinę i społeczeństwo, bo szkoła nie jest bytem samym w sobie. Przede wszystkim jednak to nauczyciele mogą się w niej przejrzeć jak w krzywym zwierciadle, ale może także odnaleźć swój prawdziwy wizerunek?

Autorytet nauczyciela?

„Młodzi ludzie potrzebują Autorytetów, aby iść w tą samą stronę,
Dążyć wspólnie do wyznaczonego celu.
Gdy w jedną stronę wybiera się Duży i Mały,
Duży wskazuje kierunek, pomaga by Mały nie zabłądził.
A Mały, jak to Mały, czasem dąsa się i ucieka, czasem przechwala
A czasem trzyma dającą mu poczucie bezpieczeństwa rękę Dużego.” To słowa dedykacji dziadka Mirona, Stefana Czarneckiego, żołnierza, powstańcy i wychowawcy młodzieży.

Pierwsza część opowiada historię trzyletniego debiutu Mirona jako nauczyciela gimnazjum  z perspektywy Dużego, czyli Mirona i Małego, jego wychowanka Oskara. Tytuł „Zdarza się” to najczęściej powtarzany w opowieściach Dużego komentarz, któremu odpowiada „bywa” Oskara. „Sor” w tytule drugiej powieści to skrót od profesor. Tym razem Miron jest geografem i wychowawcą w innym gimnazjum, ale ostatecznie staje się dyrektorem Piasta – czy o dyrektorowaniu będzie część 3?

„A autorytet nauczyciela? Wydaje się Wam, że istnieje? Moim zdaniem już nie. Autorytetu nauczyciela nie ma, choć udajemy, że jest” . To słowa narratora z części II (str.42-43).  Udajemy, że mamy autorytet przez utrzymanie systemu ławek, biurka nauczyciela, ocen, ale w ten sposób mamy władzę lub złudzenie tej władzy wraz z jej wszystkimi wypaczeniami.
„Zmienia się świat, zmienić się musi nasza belferska rola. Inaczej utrwalimy jedynie ten dziwny twór, jakim coraz częściej wydaje mi się szkoła. To, co dziś może być najbardziej potrzebne młodzieży, to już nie przeogromna wiedza i autorytet, ale nauczyciel jako przewodnik, towarzysz, czasami powiernik. I to są te cechy, które pozwolą może zasłużyć nam na szacunek, miłość i prawdziwy autorytet pedagogiczny.”
W powieści mamy nauczyciela, który z jednej strony absolutnie nie jest wzorem: nałogowy palacz, nieomal alkoholik, dowcipniś, błazen, używający dosadnego języka, a z drugiej strony jest jednak autorytetem młodzieży, wrażliwcem, idealistą, pasjonatem, na pewno oddany „Maleństwom”, kreatywny i konsekwentny w realizowaniu swoich oryginalnych pomysłów.  Szalone wycieczki, biwaki, noce w szkole, spotkania w szkole i poza nią, wycieczki dla rodziców, konferencje prowadzone z rozmachem to jego najbardziej wyraziste przedsięwzięcia. Niezwykła postać; wiarygodna, dzięki wadom, których nie kryje.
A Mały, uczeń gimnazjum Oskar, pełnoprawny bohater pierwszej części – faktycznie, jak mówi się w posłowiu, podobny do Dużego, choć oczywiście różnic więcej niż podobieństw. Można sobie wyobrażać sobie jaki bywa niesympatyczny, a równocześnie współczuć karykaturalnej rodzinki. Widać jego przemianę, choć nie do końca na lepsze. Też mocno przerysowany. Warto posłuchać tego, co mówi o szkole i nauczycielach:
„Tymczasem każdego kolejnego dnia poznawaliśmy nowych belfrów. Nie było dla mnie żadną niespodzianką, że większość z nich ucieleśniała najkoszmarniejsze wizje z uczniowskich snów. Mumie, prawdopodobnie niezrealizowani frustraci. Zapowiadała się ciężki okres w moim życiu.” (I str.29)
Fizyczka o znamiennym nazwisku Żmijewska „była cyborgiem. Robotem przeznaczonym do unicestwiania dzieci.”(I str.101). Inni nauczyciele? Mało pozytywnych postaci – była dyrektor i wicedyrektorzy, nieliczni nauczyciele. Barwna postać Irenki- woźnej! Reszta, pożałowania godna. A nowy dyrektor, o znamiennym nazwisku Kopyto i jego „dobra zmiana”?!

„Bezwzględnie należy, ewentualnie zabrania się!” – karykaturalny obraz szkoły

W drugiej części mamy wspaniałe karykatury rady pedagogicznej na początku roku szkolnego (Str. 44-45)
„Była ciastka i kawa, a więc na bogato”.
W roku szkolnym ma być więcej: „ochrony ( w tym roku nikogo nie wpuszczą do szkoły, nawet uczniów, będzie spokój i będzie bezpiecznie, problem palenia w kiblach najłatwiej zlikwidować  zamykając kible) (…) , trzeba kupić nowe komputery i ich nie używać, bo się zniszczą, jak te ostatnio.”
 „Kobieta z biblioteki entuzjastycznie zaprezentowała rosnący trend wypożyczeń woluminów i cel na bieżący rok: zwiększyć wskaźnik o 0,4. Dzięki temu mamy szansę osiągnąć trzy wypożyczenia książek na głowę rocznie. Wszystkie ręce na pokład! Czułem się zmotywowany do rozwoju czytelnictwa. Bo ludzie pracują dla pieniędzy, ale dają się porwać idei!”.
(W innym miejscu  dalej o czytaniu i pomyśle jednej ze szkół – za przeczytanie książki otrzymuje się punkty, które potem można wymienić na pizzę i słodycze. Wzrosła liczba wypożyczeń książek cienkich i coraz mniej wartościowych. Po przerwaniu eksperymentu poziom czytelnictwa spadł znacznie poniżej tego, co było przed eksperymentem.”II str.240)
Dalej na radzie pedagogicznej o regulaminach i procedurach, wskaźniki, średnie…
„Mam nieodparte wrażenie, że zatracamy z pola widzenia nasz główny cel, jakim jest dobro ucznia. Bo szkoła ma służyć uczniowi. A rozbudowane procedury sprawiają, że to one stają się dla nauczycieli celem. A nie uczeń.”
Pani z kuratorium i komentarz: „kuratorium stara się rozwiązać problemy, których by nie było, gdyby nie było kuratorium”.
Dalej w treści przykład regulaminu wycieczki z komentarzem: „trzy lata łamania charakteru za publiczne pieniądze? (…) nauczycielka zintegruje klasę, owszem… ale przeciw sobie. I zaufanie zdobędzie - sukces murowany! I zbuduje autorytet - na strachu i pogardzie.(II str.137-9)  
 Najlepiej jednak w ogóle  nie jeździć na wycieczki, jak głosi ostatni punkt instrukcji dla młodego stażem nauczyciela (II str.62-63).

„I nigdy, ale to nigdy, nie wchodź do  uczniowskich toalet. Z napisów na ścianach mógłbyś zbyt dużo się o sobie dowiedzieć.” – rady dla początkujących nauczycieli

„Studia studiami, ale my belfrzy również wiemy, jak zniechęcić uczniów do siebie i pozbawić ich naturalnej ciekawości poznawania świata. To proste , oto kilka porad dla poczatkujących belfrów:”
- Idąc do klasy zmień wyraz twarzy na groźny.
- Nie odpowiadaj na „dzień dobry” („ a już broń  boże nie mów pierwszy, to w końcu Ty jesteś tu gwiazdą, nie zauważaj ich. Wkrótce będą robić podobnie, ale wtedy będziesz mógł wygłosić kazanie, jacy to są niewychowani”); spójrz z politowaniem na roześmiane nastolatki, zaraz im udowodnisz, że się nie mają z czego śmiać.
- Wchodząc do klasy przypomnij, że się zaczęła lekcja.
- Wypełnij wszystkie formalności – zajmie ci to 15 minut lekcji (sprawdzając listę obecności możesz ograniczyć się tylko do numerów).
-„Wpisz temat, dowolny, byle z podstawy programowej ( możesz wpisać „dupa, dupa, dupa” i tak nikt tego  nie przeczyta”).
- „Policz frekwencję, przyjrzyj się ocenom i na dobry początek zapytaj kilka osób z trzech ostatnich lekcji oraz z lekcji z poprzedniego roku. Przecież powinni to już umieć. Dobrze jest, zaczynając pracę z nową klasą, postawić jak najwięcej jedynek. Uczniowie muszą poznać swoje miejsce. I najważniejsze z ważnych: muszą cię darzyć szacunkiem. Czyli się bać. W pokoju nauczycielskim będziesz mógł z dumą ogłosić, że TY nie masz żadnych kłopotów wychowawczych”
- „Przeprowadź wykład, korzystając  z własnych zakurzonych notatek. Dyktuj jak najwięcej, to zajmuje czas”, robi wrażenie na wizytatorach, rodzicach.
- „Daj do przeczytania rozdział z podręcznika i zadaj sążnistą pracę domową.”
-„I uważaj, czasem uczniowie zadają pytania. To dopiero chamstwo i brak szacunku. Ale spokojnie, nie musisz na nie odpowiadać” z braku czasu, opóźnień z programem.
- „Magluj z uczniami testy od pierwszej do ostatniej lekcji. Pamiętaj rozliczany będziesz z wyników egzaminu”
- „Po dzwonku na przerwę uciekaj ile sił do pokoju nauczycielskiego, a gdyby ktoś tam, o ciebie pytał, mów, że jesteś zajęty albo że przerwa jest dla nauczyciela. Przecież gdybyś tak przegadał przerwę z uczniami, mogliby naiwnie pomyśleć, że ty tam w tej szkole jesteś dla nich.”
- „I nigdy, ale to nigdy, nie wchodź do  uczniowskich toalet. Z napisów na ścianach mógłbyś zbyt dużo się o sobie dowiedzieć.”
- Nie podawaj nr telefonu, adresu mailowego.
- Konsultacje wyznacz na siódmą rano (podczas indywidualnej rozmowy mógłbyś polubić swoich uczniów –  „A po co ci to? No może gdyby płacili ci siedem razy więcej, to co innego”
- Unikaj wycieczek.

Szkolna nuda i ciężka bezsensowna praca

Dalej w obrazie szkoły – typowa lekcja:
„Temat większości lekcji: „Nuda”. Beztrosko niszczone jest zainteresowanie otaczającym światem. Karzemy młodych za roztargnienie i brak umiejętności skupienia uwagi. I to na czym? Na szkolnej nudzie! Szkoła nie pozwala na eksperymentowanie ( w polskiej budzie nie wolno się pomylić ani uczniowi ani nauczycielowo) i popełnianie błędów. A to przecież zaniechanie powinno być karane, a nie zakończone fiaskiem próby.”  (II str.172-3)

A zadania domowe? „Ślęczący do późnej nocy nad zestawem zadań i bezproduktywnym wypełnianiem zeszytów ćwiczeń uczniowie to szkolny nonsens. Siedzą sami w swoich pokojach, wracają na nasze lekcje niewyspani i niezdolni do myślenia. Utrwalają wiedzę, nie wiedzieć po co ( i tak zapomną) zamiast uczyć się, jak ją zdobyć i wykorzystać (…). Zamiast tego [wyobraźmy sobie] kilka godzin tygodniowo w planie zajęć , podczas których uczniowie mogliby zadania domowe odrabiać razem, mając dostęp do książek, nauczycieli, internetu i do siebie nawzajem. „ str.173

A jak mogłoby być?

No tak, ale nie tylko krytyka czy karykatura, w  powieściach Jarka Szulskiego są  pozytywne wzorce, przede wszystkim dziadek Mirona, sławnego Czarnego – powstańca, wychowawcy młodzieży. Poznajemy go w części pierwszej. To on jest autorem dedykacji, która towarzyszy Mironowi w jego belferskim życiu.
W pierwszej części mamy dwóch narratorów: Dużego i Małego. W części drugiej bardziej niż na uczniach - Maleństwach, skupiamy się na życiu samego Mirona. Był ten wątek i wcześniej, szalone wakacje, relacje z siostrą, dziadek i babcia, trochę o rodzicach, kolegach. Teraz jednak dotkliwe przeżycia osobiste sprawiają, że Miron stacza się coraz bardziej, by w końcu dokonać jakiegoś przełomu w swoim życiu – jest więc go w tej książce więcej. I więcej jest przemyśleń na temat szkoły.
Większość cytatów pochodzi z drugiej części książki, choć i w pierwszej daje się znaleźć i humorystyczne obrazki i sentencje. Książka „Zdarza się”  kończy się posłowiem: „Po co nam szkoła?” W całości wartym przeczytania.  
W obu częściach mamy też oczywiście przykłady dobrych praktyk w szkole np. rytuały, w tym powitania, „kanapka z nauczyciela”, pamiętanie o urodzinach, odwiedzanie tych, co nie byli na wycieczce z upominkiem.

„W szkole może być jednak fajnie!”

Nauczyciel Miron już na pierwszą lekcję zaprasza swoich wychowanków za pomocą kartki pozostawionej w klasie z krzesełkami na przystanek autobusowy, po czym uczniowie palą w koszu uprzednio napisane wszystkie złe wspomnienia związane ze szkołą. Na jednej z lekcji wychowawczych Czarnecki przynosi papierowe serduszka i prosi uczniów o wpisywanie miłych rzeczy pod adresem właściciela podpisanego serduszka. Zamiast pytać uczniów, czy coś zrozumieli, uważa, że lepiej pytać, czy wystarczająco dobrze coś wytłumaczył,  w ten sposób pokazuje, że może być niedoskonały, otwiera się na pytania, na komunikację, na informację zwrotną. Oddaje też uczniom fizycznie klasę, nie tylko pozwalając w niej organizować urodziny i maratony filmowe, ale oddając swoje biurko i zachęcając uczniów do ustawiania ławek w dowolny sposób.

„Człowiek wykształcony powinien znać dopływy Orinoko” – czy na pewno?

Narrator stawia sobie wiele pytań,  w tym i to odwieczne pytanie nauczycieli:
„Co jakiś czas zadawałem sobie dramatyczne pytanie. Czy zrealizujemy program, czy zdążymy, a co jeśli nie, i tak dalej. Szczerze? Prawdopodobnie nie zrealizujemy.” „Człowiek wykształcony powinien znać dopływy Orinoko” i wiele innych - „rzecz w tym, że katowano mnie w ten sposób przez kilkanaście lat szkolnych. Rzecz w tym, że prawie nic z tego nie pamiętam.” (II str.180)

Pokazuje, że na lekcjach mogłoby być ciekawiej. Oto przykłady ciekawych tematów, otwierających pytań z lekcji w gimnazjum Mirona:
„Mc świat?” – czy to prawda, że nie ma wojen między krajami, w których jest McDonald’s?(ciekawe lokalizacje, menu lokalne, wielkość kubków).
„Co dzieje się z naszymi pieniędzmi?”
„Gdyby nie było armii?”
„Czy świat się kurczy?” – ile kilometrów przebyliśmy w ciągu 15 lat życia, a ile przebyli nasi dziadkowie?
„Czy Polska jest cool?” – obraz Polski kreowany przez światowe media
„Dlaczego Szymon mnie wkurza?” – pocztówki z Australii (II str.176-7)

Zwraca uwagę na to, że „podczas lekcji wszystko rozgrywa się w pierwszej minucie. „Uda się skupić  uwagę uczniów, wzbudzić emocje i wywołać refleksję, albo się nie uda” np. pokazując zdjęcie małego Nicolae Caucescu i pytając, kim był, a kim chciał zostać, gdy dorośnie? A także przyjmując z humorem odpowiedzi gimnazjalistów na pytanie o system polityczny: „Jaki system jest najlepszy? – Windows 7” (II str. 178)

„Czego mogę nauczyć Maleństwa?”

 „Jako belfer starałem się nie bojkotować  zapisu programów, raczej próbowałem w jego ramach szukać nowych metod i sposobów prowadzenia lekcji. Ale ceną za refleksję, dyskusję, za zatrzymanie się na tym, co tu i teraz wydawało mi się istotne, było niezrealizowanie całości programu. Dużo myślałem, czego mogę nauczyć Maleństwa. Co naprawdę pomoże im wieść dobre życie?”
Jedną z tych umiejętności jest samodzielność i odpowiedzialność. Przy okazji wycieczek, imprez, konferencji, ale także projektów gimnazjalnych, których karykaturalny obraz też się w książce pojawił.
 „Organizując pobyt naszych gości, wprowadziliśmy zasadę: każdy jest odpowiedzialny za realizację swojego kawałka programu, od początku do końca” – odpowiedzialność i uczenie się na błędach. „Bo można się mylić. I trzeba wyciągać wnioski. Oto jest szkoła.” (II str.184)

Zmiana myślenia o uczniach: „Przeszedłem na kolejny level. Zrozumiałem, że prawdziwa satysfakcja z zawodu nauczyciela, nie przychodzi wówczas, kiedy to ja dorosły zorganizuję coś dla moich uczniów. Prawdziwa satysfakcja jest wtedy, kiedy widzimy naszych uczniów w akcji, w odważnym zaangażowanym działaniu.” (II str. 258)

Jak zmieniać szkołę? - „musisz zacząć kopać nowy dół obok starego”

Przed takim pytaniem staje przyszły być może dyrektor. Od swojego przyjaciela słyszy, że (II str.110-111) rozmontowanie systemu jest nierealne. Rewolta sprawi, że  i tak wróci wszystko na dawne tory.
Pierwszy krok, to pokazać, że w ramach istniejącego systemu można pracować inaczej. Aby ludziom to się zaczęło mieścić w głowie. A kiedy już im się zmieści, muszą uwierzyć, że to ma sens.” „Musisz zacząć kopać nowy dół obok starego (…) a dotychczasowy zacznie się zmniejszać”.
Jednak, „co jakiś czas ogarniało mnie zwątpienie. Uparcie budził się we mnie głos polskiej oświaty wołający: nie da się! Nie da się! Musiałem go zagłuszyć. Niejednokrotnie ulegałem wrażeniu, że moja pewność siebie ociera się o arogancję. I że przyjdzie czas na lekcję pokory, potrzebną, choć bolesną.” (II str.251).
Jedną lekcją pokory była utrata pracy po trzech latach debiutu jako wychowawcy. Inne ciężkie próby to donosy, zazdrość, brak zrozumienia i akceptacji grona pedagogicznego, czasem rodziców. Najtrudniejsze, a czasem zupełnie niemożliwe jest realizowanie swoich pomysłów, gdy dyrektor ma zupełnie inny pogląd na szkołę. Oczywiście dyrektorom też nie jest łatwo:
O trudnej roli dyrektora w szkole, poza jego alienacją i samotnością:
„samorządy od niego wymagają, kuratoria kontrolują, rodzice uczniów patrzą na ręce i nierzadko przyjmują postawę roszczeniową, a dla nauczycieli i związków zawodowych ich szef jest przede wszystkim pracodawcą,  a zatem stroną ewentualnego konfliktu.” (II s.251)
Nie jest też łatwo zostać dyrektorem, co do czego też Miron się przekonał w swoim konkursie na dyrektora. „Opowiadano mi o burmistrzu, który zapytany o to, kiedy ogłosi konkurs na dyrektora szkoły, całkiem poważnie odpowiadał: Jak mam robić konkurs, skoro jeszcze nie wiem, kto ma wygrać?” (II str. 255)

Jaka ma być ta idealna szkoła?

Szkoła „daje swobodę podejmowania ryzyka, gdzie nie ma głupich pytań i właściwych odpowiedzi, która ceni lekceważących, pełnych życia, dynamicznych, zaskakujących i wesołych (…) ucząca szacunku do ludzi, nauki, wiedzy, książek i Legii Warszawa”, „zwracająca uwagę na to, co wydaje się w życiu najważniejsze: miłość i pracę. Przygotowująca do zwycięstw, a może nade wszystko do porażek.”
„Chciałbym, aby szkoła pomagała młodym w stawaniu się lepszymi ludźmi (…) całą resztę właściwie  mogłaby sobie odpuścić”  
Wartości najlepiej takie jakie obowiązują wojowników Bushido: sprawiedliwość, odwaga, życzliwość, uczciwość, prawość, honor, lojalność.  A także realizujące przykazania Leszka Kołakowskiego:
Po pierwsze przyjaciele.
A poza tym: Chcieć niezbyt wiele. Wyzwolić się z kultu młodości. Cieszyć się pięknem. Nie dbać o sławę. Wyzbyć się pożądliwości. Nie mieć pretensji do świata. Mierzyć siebie swoją własną miarą. Zrozumieć swój świat. Nie pouczać. Iść na kompromisy ze sobą i światem. Godzić się na miernotę życia. Nie szukać szczęścia. Nie wierzyć w sprawiedliwość świata. Z zasady ufać ludziom. Nie skarżyć się na życie. Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.

(II str. 346 za wywiadem z Polityki)

"Szacun za szacun"

Powieść „Sor” kończy posłowie „Nie ma edukacji bez relacji”. Jest ono uzupełnieniem posłowia pierwszej części, gdzie była mowa o humanistycznej funkcji szkoły, o podmiotowym traktowaniu ucznia, o wychowaniu ludzi, którzy będą zmieniać świat.
„Szkoła to wciąż przede wszystkim miejsce spotkań człowieka z człowiekiem” (…) „Zdecydowałem całkiem świadomie budować w szkole relacje oparte na szacunku, zaufaniu i życzliwości.” Wymaga to odpowiedzialności i odwagi, ale też pokory i unikania hipokryzji.
Co więcej należy założyć, że ta relacja jest tylko na czas szkoły, że zakłada, by stać się jak najszybciej niepotrzebnym. Ale tak to jest ze wszystkimi więziami – „decyzja oswojenia niesie ryzyko łez” Saint Exupery „Mały Książę”.
Na koniec książki jeszcze 20 zasad napisanych przez autora dla siebie zatytułowanych „Szacun za szacun – jak w roli nauczyciela nie zwariować, jak czerpać dumę, radość z wykonanej pracy i uniknąć zawodowego wypalenia?”
Można je przeczytać na blogu: http://fcedu.pl/szacun-za-szacun/



wtorek, 17 lipca 2018

Lektury neurodydaktyka


Właśnie skończyłam podyplomowe studia Neurodydaktyka na WSB w Bydgoszczy, gdzie zajęcia prowadziła pani dr Marzena Żylińska.  
Te studia dla mnie to czas rozwoju, poznawania ciekawych ludzi, zmiana perspektywy w postrzeganiu szkoły  a poza tym wszystkim to mnóstwo bardzo interesujących książek do przeczytania. Część z nich przeczytałam w długiej drodze na studia, w pociągach!
Do najważniejszych na pewno trzeba zaliczyć „Neurodydaktykę” Marzeny Żylińskiej, która zbiera najistotniejszą wiedzę na temat funkcjonowania mózgu i  tego, jak w codziennej praktyce należy tę wiedzę wykorzystywać. Mówi o tym, że musimy odejść od nauczania na rzecz umożliwienia uczniom i im mózgom uczenia się. O tym, że trzeba odejść od mierzenia, testowania i oceniania, bo to nie jest nauczanie, choć wielu nauczycieli jest przekonana, że to jest właśnie istota ich pracy. Jak mówi pani dr Żylińska „Od mierzenia jeszcze nikt nie urósł, ale wielu straciło motywację”.
Na zajęciach omawialiśmy też książki Geralda Hütera „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być” i napisaną wspólnie z Uli Hauser książkę „Wszystkie dzieci są zdolne. Jak marnujemy wrodzone talenty”. Szczególnie lektura pierwszej była dla mnie fascynującą podróżą tłumaczącą i scalającą  moją dotychczasową wiedzę o świecie, ludziach, społeczeństwie i kulturze. Wiele po tej lekturze mi się poukładało. Okazuje się, że rzeczy, których doświadczamy, obserwując ludzi i świat, mają swoje naukowe wyjaśnienie. To, że mamy mózg społeczny, że możemy dostosować się do rozmaitych warunków życia i że to, w jakich warunkach, przyjdzie nam żyć, ma większe znaczenie niż informacja zapisana w genach, było dla mnie potwierdzeniem tego, co obserwujemy na co dzień. Choć oczywiście wiele rzeczy w tej książce było dla mnie nowe i zaskakujące, np. to, że od małp człekokształtnych nie różni nas wiele, mamy  99,5 procenta takich samych sekwencji genetycznych! A jednak różnimy się między sobą bardzo, szczególnie pod względem zdolności i talentów, o czym mówi ta druga książka Hütera i Hauser. Odkrycia dotyczące neuroplastyczności mózgu wskazują, że większe znaczenie niż wrodzony talent, ma to jak mózgu używamy. Ostatecznie „każde dziecko jest istotą zupełnie wyjątkową, a jego mózg to twór o niepowtarzalnej strukturze”.  
O tym jak odmienny jest mózg nastolatka mówi w swojej znakomitej książce Marek Kaczmarzyk, z którym mieliśmy zajęcia na neurodydaktyce. „Szkoła neuronów. O nastolatkach, kompromisach i wychowaniu” też mówi o rzeczach oczywistych, znanych nam rodzicom i nauczycielom z codzienności, ale dzięki wyjaśnieniom naukowym, niezwykle przystępnie napisanym,  zyskujemy wiedzę o tym, że nastolatki nie są takie trudne, bo tak chcą, tylko dlatego, że ich mózg jest właśnie w intensywnym okresie przebudowy. Ta wiedza pomaga przetrwać ten czas burzy i naporu. Doświadczyłam tego zaraz po lekturze książki, rzecz jasna w pociągu, po powrocie, kiedy moje dziecko oświadczyło, że nie wystąpi w szkole, choć od kilku tygodni się do tego występu przygotowywało! Na szczęście po wykładzie Marka Kaczmarzyka wiedziałam, że ten nastolatek, z którym rozmawia dziś nie jest do końca tą samą osobą, co wczoraj.
„Wypalone dzieci” Micheala Schulte- Markworta, podobnie jak film i książka „Alfabet” pokazują presję jaką narzuca świat na dzieci w szkole, w domu, a potem w pracy. Jako psychiatra dziecięcy, Marwort, podsumowuje w swojej książce wiedzę wyniesioną z praktyki lekarskiej, opisuje konkretne przypadki wśród dzieci i nastolatków, analizuje objawy i ich przyczyny oraz stawia tezę, że „objawy nie pozwalają na żadne inne rozpoznanie niż wypalenie i depresja z wyczerpania” i że to zjawisko narasta, a jego przyczyną jest świat tworzony przez nas dorosłych, świat goniący za sukcesem i osiągnięciami, oceniający i wymagający, a dzieci są tym najsłabszym ogniwem. Jako nauczycielka i matka niestety na co dzień też dostrzegam te objawy. 
„Co z tą szkołą” Joachima Bauera to mój pierwszy kontakt z neurodydaktyką, jeszcze przed studiami. Szczególnie poruszyło mnie to, co pisze Bauer o dzisiejszej szkole, różniącej się od tej, do której sami chodziliśmy, tak jak  wielu rodziców naszych uczniów, tym, że dziś „nauczyciele większą część energii poświęcają na stworzenie warunków, w których prowadzenie lekcji  w ogóle jest możliwe”, a tymczasem powinni pójść zupełnie inną drogą: postawić na relacje, budowanie więzi, odkrywać i rozwijać mocne strony ucznia, budzić wewnętrzną motywację, entuzjazm i pasję. Jak to robić wskazuje kolejna znakomita lektura. 
Napisana z punktu widzenia praktyka Pernille Ripp książka „Uczyć (się) z pasją” pozwala nauczycielowi zweryfikować poglądy na dotychczasowe sposoby i metody uczenia. Amerykańska nauczycielka opowiada o tym, jak sama zaczynała swoją pracę od metod, które wydawały jej się jedyne  słuszne, choć jej głos wewnętrzny mówił jej co innego. Gdy posłuchała tego głosu i głosu  swoich  uczniów, zmieniła swoje podejście do nauczania. Przede wszystkim oddała klasę uczniom, pozwoliła im podejmować decyzje, przejąć odpowiedzialność, przestała stawiać oceny, motywować za pomocą sytemu kija i marchewki. I radzi, by każdy z nas spróbował, a na pewno nam się uda. „W całym tym lęku, niepewności, pośród wszystkich nieprzemyślanych reform wciąż możemy patrzeć na naszych uczniów, patrzeć, jak się rozwijają.”
I jeszcze jedna pozycja, Carol Dweck „Nowa psychologia sukcesu” – niezbyt trafne tłumaczenie tytułu angielskiego „Mindset”. Autorka mówi o tym, jak ważne jest nastawienie na rozwój (growth mindset), czyli wiara w to, że każdy z nas może się rozwijać, ale najpierw musi zrozumieć, że właściwe jest to nastawienie, w którym ceni się pracę, wysiłek, w którym człowiek uczy się na błędach i rozumie, że uczenie się jest procesem. Pomaga w tym wiedza o neuroplastyczności mózgu, bo wiemy już, że mózg może się rozwijać i wzmacniać podczas nauki. Dlatego Carol Dweck stworzyła kurs dla uczniów i ich rodziców, który pokazuje jak poprzez wiedzę o mózgu, zmieniać swoje nastawienie. 
To tyle o książkach przeczytanych do tej pory. Cieszy mnie, że wiele jeszcze do przeczytania przede mną. Każda książka to kolejne odkrycia i zachwyty, chociaż nie brak i frustracji czy nawet rozgoryczenia, gdy człowiek uświadamia sobie, co robi źle i gdy nie jest pewny, czy da się z tej drogi zawrócić.



czwartek, 31 maja 2018

Edukacja jest przygodą, czyli więcej o Khan Academy


Bądź jak Kolumb, nie bój się podróży w nieznane.
To oczywiste, że nie wiesz, co odkryjesz.
Na początku podróży nikt nie wie, kim stanie się dzięki niej.
Nie bój się popełnić błędu, nie bój się zmieniać celu swojej podróży, nie bój się przeciwności.
To stawanie się odkrywcą nadaje sens naszemu życiu.
W sejneńskim Ośrodku Kultury odbyło się drugie spotkanie Przyjaciół Edukacji. Inauguracyjne spotkanie z Ewą Radanowicz przyciągnęło tłumy i pokazało jak wiele osób pragnie lepszej szkoły.
Tym razem gościliśmy również superbelfra, 
dr hab Lecha Mankiewicza, prezesa Fundacji Edukacja dla Przyszłości, czyli polskiej wersji Khan Academy.
Nauczycielom, w tym anglistom z grupy SETI (Sejny English Teacher Initiative), ale także innym zainteresowanym rodzicom i mieszkańcom naszego powiatu, opowiadał o edukacji przyszłości, która jest już dostępna dziś.
Maszyna parowa a drukarka 3D
Przełom technologiczny XXI w. to, według profesora, przełom na miarę rewolucji przemysłowej w XIX w. Swój wykład Lech Mankiewicz rozpoczął od wyświetlenia obrazu J.Turnera „Wojownik Tremeraire holowany do stoczni na złom” z 1839 z działu „Historia sztuki” na Khan Academy.
Rozbiórka znanego wielu Brytyjczykom okrętu wojennego zapowiadała koniec epoki i przedstawiała zmiany technologiczne, których wpływ na życie ówczesne okazał się niezwykle ważny.
Podobnie dzisiaj jesteśmy świadkami wielkiej rewolucji technologicznej, która zmienia nasz świat w sposób niewiarygodny i przyspieszony. Żyjemy w czasach, w których drukarki 3D mogą już wydrukować silnik helikoptera (w 75%), a roboty i komputery zastępują wielu pracowników.
Na liście 700 zawodów najbardziej zagrożonych zastąpieniem przez roboty według naukowców z Uniwersytetu Oxfordzkiego są m.in doradca kredytowy, recepcjonista, asystent prawny, taksówkarz czy sprzedawca. (https://www.polityka.pl/galerie/1645970,5,10-zawodow-najbardziej-zagrozonych-przejeciem-przez-roboty.read).
Przepustką do świata przyszłości jest edukacja, a medium, które pomaga nam studiować to, co nas pasjonuje, jest internet.
Technologia, choćby najnowocześniejsza nie jest jednak celem samym w sobie, nie jest poszukiwanym przez nas Graalem, nie jest uniwersalnym rozwiązaniem naszych problemów, jest tylko narzędziem, z którego trzeba uczyć się korzystać.
Czy tylko dla znających język angielski?
Przede wszystkim prezes Fundacji Edukacja dla Przyszłości opowiedział nam o Khan Academy http://www.khanacademy.org/ i o Courserze http://www.coursera.org/courses?languages=en&query=free, jako o platformach online oferujących dostęp do ogromnej wiedzy całkowicie za darmo.
W przypadku Coursery barierą może być nieznajomość języka angielskiego, ponieważ wśród setek kursów dostępnych po angielsku, jest tylko jeden z polskimi napisami.
Na szczęście na polskiej platformie Edukacja dla Przyszłości, materiały z amerykańskiej Khan Academy, są systematycznie tłumaczone, częściowo dzięki sponsorom, a częściowo dzięki wolontariuszom, a w zasobach jest blisko 7000 filmów – wykładów i lekcji na różne tematy.
Wiodącym przedmiotem jest matematyka, która prowadzona jest od poziomu elementarnego po uniwersytecki, a filmy z poziomu naszej szkoły są całkowicie zdubbingowane i dostępne po polsku. Umożliwia to rozpoczęcie nauki na każdym etapie również w Polsce.
Jednak język angielski pozwala na korzystanie ze wszystkich zasobów bez ograniczeń. Co więcej nauka na Khan Academy może być świetną okazją, by uczyć się angielskiego przy okazji, studiując inne treści.
Co w Khan Academy jest wyjątkowego?
Akademia założona przez Salama Khana jest największym portalem wiedzowym dostępnym na całym świecie, w Polsce też staje się coraz popularniejsza. Odnotowuje 20 tysięcy wejść na filmy na Youtube, a 3 tysiące na portal. Niedawno portal świętował 12 milionów obejrzanych filmów w Polsce.
Najpopularniejsze filmy mają kilkumilionowe wejścia, prawie 4 mln subskrybentów na świecie. Zainteresowanie rośnie w porze matur i egzaminów.
A warto też wspomnieć, że Khan Academy ma kurs do egzaminów SAT, czyli przygotowuje do amerykańskiej matury, stając się przepustką na wiele uniwersytetów.
Khan Academy live otrzymała wyróżnienie firmy Google 2018 Play Awards za najlepszy wpływ społeczny w konkursie na gry oraz aplikacje na przestrzeni ostatniego roku. To wyróżnienie mówi zarówno o jakości, jak i wzrastającej popularności portalu.
Na czym polega system nauki?
Program jest tak skonstruowany, że automatycznie pokazuje uczniowi, co może zrobić dalej, albo co powinien zrobić, jeżeli materiał jest dla niego za trudny.
Po każdej filmowej lekcji (którą można obejrzeć wielokrotnie, zatrzymać i wrócić do trudnych momentów – czego nie da się zrobić w szkole na lekcji!), następują ćwiczenia i testy.
Aby przejść test trzeba odpowiedzieć poprawnie na 5-7 pytań, do każdego z nich są jeszcze podpowiedzi i wyjaśnienia.
Dodatkowo system ma rozbudowaną formę nagród, zabawnych awatarków i odznak, pozwala też nauczycielom czy rodzicom na założenie klasy i monitorowanie postępów.
Matematyka na trójkę czy na szóstkę?
System gwarantuje, że uczący się opanuje materiał nie na trójkę, ale zawsze na ocenę najwyższą. „Bo co to znaczy, że uczeń umie dodawać czy mnożyć na trójkę?” – pyta Lech Mankiewicz. „Czy umie poprawnie zrobić co trzeci przykład? A pozostałych nie umie?”
To bardzo istotne, by uczeń każdy materiał opanował tak, by na następnych etapach mógł się posłużyć tą wiedzą czy zdobytymi umiejętnościami.
To niezwykle ważne, że uczeń, któremu ten przedmiot sprawia problemy, a matematyka jest wszak zmorą wielu polskich uczniów, może dzięki Khan Academy, wrócić do zagadnień z wcześniejszych etapów edukacji, co w szkole jest nieomal niemożliwe. Otrzyma też inne wyjaśnienie niż w szkole, co też może pozwolić na zrozumienie problemu.
Profesor Polskiej Akademii Nauk Lech Mankiewicz opowiadał o indywidualnych przypadkach osób, które dzięki nauce różnych przedmiotów uwierzyły w siebie, rozbudziły zainteresowania i nawiązały inne relacje w swojej grupie rówieśniczej.
Nie tylko matematyka
Poza matematyką Khan Academy to bogaty materiał z biologii, chemii, ale także mnóstwo interesujących wykładów z dziedziny sztuki; wykłady o muzyce, o dziełach sztuki, muzeach. Także historia czy język angielski.
Bardzo ważnym działem Khan Academy jest informatyka, w tym programowanie. Nauka programowania, która przyda się początkującym, ale również tym, którzy marzą o studiowaniu informatyki.
Najlepszy kurs uczący języka JavaScript (442 lekcje), całkowicie za darmo i interaktywnie. Już podczas wykładu uczeń może wypróbowywać jak i co działa, a efektem finalnym kursu jest rysunek złożony z figur geometrycznych – niektórzy rysują bałwanka, talerz z posiłkiem, ale są i tacy, którzy są w stanie narysować wieżę Eiffle’a po takim kursie.
Ciekawy kurs przygotowało też studio Pixar. Kurs „Pixar w pigułce” powstał, żeby pokazać jak szkolne przedmioty są wykorzystywane na co dzień do tworzenia niezwykłych filmów. Interaktywne lekcje pokazują jak powstają animacje, ale także przemycają treści fizyczne czy matematyczne np. trygonometrię czy optykę.
Jak wykorzystać Khan Academy ?
Materiały z Khan Academy znakomicie nadają się do nauki indywidualnej, można je też traktować jako rozwijanie swoich zainteresowań, czy rzetelnego zgłębiania różnych problemów, filozoficznych, religijnych czy medycznych.
Innym sposobem korzystania z Khan Academy jest metoda odwróconej lekcji. Nauczyciele mogą materiały z tego źródła zadawać uczniom do przestudiowania w domu, a na lekcji zająć się rozwiązywaniem praktycznych problemów. Metoda ta pozwala na rzetelne przygotowanie się ucznia do lekcji w jego tempie, dogodnym miejscu i czasie, pozwala też rodzicom towarzyszyć w takim przygotowaniu.
Nauczycielom z kolei umożliwia skupienie się na praktycznych działaniach, indywidualnej pomocy uczniom, a nie na transmisyjnym przekazywaniu wiedzy.
Być jak Kolumb
Nie możemy zamykać się na zmiany, bo one dzieją się na naszych oczach i są jak najbardziej realne. Musimy edukować ludzi tak, by sprostali zmieniającym się wymaganiom, potrafili się dostosować do nowej rzeczywistości i znaleźć swoje w niej miejsce. Nie jest to łatwe zadanie. To, o czym według profesora trzeba myśleć, to kształcenie umiejętności, a w tym umiejętności uczenia się przez całe życie.
Szczególnie ważna wydaje się nauka koncentracji i przetwarzania informacji. Dziś dotarcie do nich nie jest problemem, ale odróżnienie informacji ważnych od tych nieistotnych, staje się coraz trudniejsze nawet dla świadomych dorosłych.
Edukacja nie kończy się w szkole, tam powinna się zaczynać i to od nabycia umiejętności samodzielnego uczenia się. W uczniach musimy budzić ochotę i siłę do nauki, otwartość umysłu, zdolność do traktowania porażek jako ważnego elementu procesu uczenia się, wytrwałość i wiarę w siebie.
Szkoła musi stawiać na relacje, uczyć wartości, samodzielności i odpowiedzialności.
Nie możemy bać się zmian, musimy im stawić czoła, tak jak Krzysztof Kolumb, kiedy wyruszał na odkrycie nieznanego. Nie wiemy, co nas czeka, ale sama podróż jest już niezwykłą przygodą.
Opublikowane na blogu Superbelfrzy http://www.superbelfrzy.edu.pl/relacje/edukacja-jest-przygoda/ i na stronie Edunews https://www.edunews.pl/nowoczesna-edukacja/e-learning/4260-edukacja-jest-przygoda-czyli-wiecej-o-khan-academy